Grupa Oto:     Bolesławiec Legnica Środa Śl. WielkaWyspa Wrocław Powiat Wrocławski Nieruchomości Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Bolesławiec
Zardzewiała śmierć z tartaku

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Targowisko przy ulicy Jeleniogórskiej w Bolesławcu starszym mieszkańcom miasta znane było jako teren sporego tartaku, funkcjonującego zresztą już przed drugą wojną światową. Właścicielem firmy był wówczas Niemiec o niezbyt germańskim nazwisku Lepski. Człowiek ten w jakimś stopniu potrafił się też posługiwać językiem polskim.
  Zardzewiała śmierć z tartaku

  Zardzewiała śmierć z tartaku
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.  Zardzewiała śmierć z tartaku
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.  Zardzewiała śmierć z tartaku
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Przedsiębiorca ów mieszkał z rodziną w dużej kamienicy, stojącej nadal przy ulicy Komuny Paryskiej, niemal naprzeciwko głównej bramy dzisiejszego targowiska. Biura firmy zajmowały część budynku, stanowiącego teraz siedzibę bolesławieckiego hufca Związku Harcerstwa Polskiego. Do końca stycznia 1945 roku w suterenie owego administracyjnego obiektu działał ersatz jadłodajni, serwującej nadzwyczaj mizerne posiłki pracującym w zakładzie robotnikom przymusowym.

Jak wspominał po latach jeden z nich, Zygmunt Sosnowski, przywieziony do ówczesnego Bunzlau z Olkusza – zdarzyło się pewnego dnia, że na teren tartaku wtargnęło kilku wyrostków w mundurach Hitlerjugend. Wśród stert tarcicy dopadli równych im wiekiem, harujących przy deskach zniewolonych Polaków, atakując robotników pięściami i raniąc noszonymi przy pasach sztylecikami. Słysząc krzyki przybiegł niemiecki majster Neukirch, zaskakując nazistowskich smarkaczy w trakcie ich haniebnej „zabawy”. Nie bacząc na groźby zdeprawowanych młokosów, kierowane także pod jego adresem, wyrzucił młodocianych bandytów z zakładu.

Neukirch w ogóle był dość nietypowym Niemcem - jego córki, przywożąc posiłki ojcu, wbrew wyraźnym zarządzeniom nazistowskich władz - ale za wiedzą majstra - dokarmiały także Zygmunta i innych Polaków, zostawiając im w sągach drewna przygotowywane kanapki. Pozwalało to zapomnieć nieszczęsnym niewolnikom o dojmującym głodzie.

Po wojnie tartak podjął pracę już jako polska firma. Jego główny obiekt od początku istnienia stanowiła przestronna hala traków, przez której niemal całą długość przebiegał specjalny kanał, kryjący osadzony w łożyskach ślizgowych wał, przekazujący napęd do poszczególnych maszyn tnących. Poruszała go stojąca w osobnym budyneczku lokomobila.

Charakterystycznym punktem firmy przez całe lata był wysoki, ceglany komin, górujący nad tartacznymi zabudowaniami. Odprowadzał on dym z paleniska z owej stałej, zamontowanej na betonowym fundamencie lokomobili, zasilanej „produkowanymi” w wielkich ilościach trocinami. Ogromna – jak się wtedy wydawało - maszyna zrobiła wielkie wrażenie na dzieciach, które miały okazję uczestniczyć w szkolnej wycieczce, oprowadzonej po terenie tartaku.

W istocie cały obszar zajmowany przez ten zakład kusił tajemniczymi zakamarkami, utworzonymi pomiędzy stojącymi sągami różnej tarcicy. Dowożono ją małymi wózeczkami, jeżdżącymi po wąskich torowiskach. Na skrzyżowaniach owych żelaznych tras komunikacyjnych umieszczono niewielkie obrotnice, umożliwiające rozsyłanie konkretnych materiałów do odpowiednich miejsc placu składowego.

Na jego części, zlokalizowanej od strony ulicy Jeleniogórskiej, leżały składowane tam długie pnie przeznaczonych do obróbki drzew, zaś po przeciwnej stronie, bliżej przepływającego potoku, widniały żółtawe hałdy trocin. Było to miejsce świetnych, chociaż nielegalnych, a nawet tępionych przez rodziców zabaw. Wbrew ich ostrzeżeniom szło się jednak na tak zwane „troty”, by zjeżdżać tam na portkach po sypkim zboczu - bądź zakopywać w pachnącej lasem świeżej warstwie ścinek. Zakazane igraszki kończył zwykle tubalny głos nadciągającego stróża, w istocie dobrotliwego staruszka, po czym w ustronnym miejscu następowało długie wytrzepywanie z odzieży gryzących ciało trocin.

Dozorca mieszkał w zabudowaniach, po których nie ma śladu. Na ich miejscu stoi dzisiaj „Biedronka”. Nim ją wybudowano, znacznie podniesiono poziom podłoża, zasypując przy okazji straszący niegdyś mętną wodą i licznymi pijawkami basenik przeciwpożarowy. Widać je było poprzez niebezpieczne dziury w zbutwiałych deskach, jakimi zbiornik ten był przykryty. Pracę traków odczuwano nawet w domach przy dzisiejszej ulicy Willowej, rytmiczne drgania ziemi wywoływały bowiem brzęczenie naczyń.

Bodajże w 1964 roku chłopcy, bawiący się u podnóże powstałej z trocin skarpy, wygrzebali z niej dwa przeciwpancerne pociski - chyba kalibru 75 mm. Ich zaśniedziałe pierścienie wiodące znaczyły bruzdy, wyryte gwintem lufy, zaś zapalniki denne pokrywała skorupa rdzy przemieszanej z ziemią. Na szczęście nie doszło do tragedii. Śmiercionośne, wojenne pamiątki zabrali saperzy.

Gdy tartak zakończył działalność, na jego terenie powstały korty tenisowe i miasteczko ruchu drogowego. Porośnięte trawą przegniłe hałdy trocin posłużyły do utworzenia zjeżdżalni saneczkowej. Był też tor dla wrotkarzy. Później całą koncepcję zarzucono pozostawiając korty, a resztę terenu przeznaczając na plac handlowy. Teraz liczni klienci dokonują w straganach zakupów, zdarza się, iż niektórzy starsi mieszkańcy Bolesławca zmierzając na targowisko mówią jeszcze – idę na tartak…


Zdzisław Abramowicz



Dzisiaj
Czwartek 17 lipca 2025
Imieniny
Aleksego, Bogdana, Martyny

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl


OtoDolnySlask.pl © 2007 - 2025 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl