Szumowski był pytany w Radiu Zet, czy rząd nie przespał przygotowań do epidemii koronawirusa. Jak zapewnił, rząd rozpoczął odpowiednie przygotowania, odkąd wiadomo było, że epidemia wybuchła w Chinach. "WHO i OECD mówiły wtedy, że prawdopodobieństwo zawleczenia tej epidemii do Europy jest bardzo niskie lub niskie. Zaczęliśmy bardzo intensywne działania, kiedy wirus pojawił się w Europie i nadal prognozy WHO i OECD były bardzo uspokajające. Pomimo to zaczęliśmy działać, były wydawane instrukcje sanepidu" - podkreślił.
Dopytywany, czy w takim razie Światowa Organizacja Zdrowia przespała nadejście epidemii, stwierdził, że tak. "WHO później za to zresztą przeprosiła, że ich komunikaty, które powinny być wykładnikiem, mogły być mylące" - zauważył.
"Mieliśmy więcej czasu niż inne kraje, stąd mieliśmy czas, żeby zareagować gwałtowniej niż w innych krajach. Jako pierwsi w Polsce wprowadziliśmy bardzo radykalne działania, które teraz dopiero wprowadzają Francja i Hiszpania. Oni to robią, jak mają tysiące zarażonych" - powiedział.
Przypomniał, że w Polsce rząd zdecydował o zamknięciu szkół, granic i ograniczeniu dużych skupisk ludzkich.
Na pytanie, dlaczego wykonuje się u nas tak mało testów na obecność koronawirusa, odparł, że pod tym względem nie odbiegamy znacząco od innych krajów. Wskazał, że do tej pory wykonano w Polsce ok. 8 tys. testów, a ich liczba będzie teraz szybciej rosnąć. "Wykonujemy teraz badania wszystkim osobom z bezpośredniego kontaktu (z osobą, u której stwierdzono zakażenie - PAP) po to, by potwierdzić lub wykluczyć możliwość zakażenia. W żadnym kraju na świecie nikt nie wykonuje testów wszystkich obywateli, bo to zajęłoby wszystkie siły i środki każdego systemu diagnostycznego, a po drugie niewiele by wniosło, przynajmniej na początku epidemii. Im więcej chorych, tym więcej testów" - zaznaczył.
Na uwagę dziennikarza, że w Niemczech szeroka diagnostyka przynosi efekty, bo odsetek osób zmarłych wynosi 0,14 proc., oświadczył, że diagnostyka nie zmienia śmiertelności. "Jest wyłącznie informacją epidemiczną. Od tego, czy mamy test dodatni czy ujemny nie zmienia się nasze postępowanie terapeutyczne. Niemcy akurat mają dziesięciokrotnie mniejszą śmiertelność, bo inaczej raportują. U nas mielibyśmy jednego pacjenta zmarłego mniej, bo pacjent zmarł na zatrzymanie krążenia, a nie na koronawirusa. Tutaj Niemcy by zakodowali to jako inną przyczynę śmierci" - zauważył.