Dbajmy, by prawda o okrutnym losie naszych Rodaków, dwudziestowiecznych niewolników wydumanego „herrenvolku”, nigdy nie została zapomniana…
Szesnastoletni Stanisław Olejniczak w nazistowskim Bunzlau znalazł się w lutym 1942 roku. Tu na przydworcowym placu przemarzniętych i głodnych Polaków wybierali sobie odziani w kożuchy bauerzy, bezceremonialnie sprawdzający uzębienie i stan fizyczny zniewolonych ludzi. Stanisława wypatrzył przedstawiciel rodziny Vaterów, przysłany z Modły. Tam chłopca ulokowano w małym pokoiku na poddaszu domu. Paul Vater miał firmę transportową, obsługującą konnymi wozami miejscową odlewnię.
Stanisław rozwoził różne artykuły do klientów we wsi, później musiał dostarczać żeliwne wyroby z manufaktury na stację kolejową. Były to części pieców i elementy maszyn rolniczych. W roku 1943 wybudowano nową, wielką halę i rozpoczęto w niej produkcję dla niemieckiej armii. Polskie robotnice przymusowe na obrabiarkach wykańczały elementy bomb lotniczych, szlifowały żeliwne zakrętki do beczek paliwowych i usuwały naddatki technologiczne z innych, odlanych półfabrykatów.
Polakom nie wolno było organizować spotkań towarzyskich, jeździć rowerem ani uczestniczyć w nabożeństwach. Odpoczywać mogli jedynie w niedzielę po południu. Formalnie pilnował tego miejscowy żandarm, ale zachowanie polskich niewolników gorliwie śledzili również niektórzy mieszkańcy wsi, donosząc policjantowi o każdym prawdziwym lub urojonym „przewinieniu” cudzoziemskich robotników.
Wojna systematycznie wyludniała Modłą, w pierwszych miesiącach 1945 roku w zasadzie nie było już w niej zdrowych, młodych mężczyzn. Oprócz Polaków w miejscowych majątkach pracowało troje Włochów, był też Hiszpan, któregoś dnia publicznie skatowany za rzekome lenistwo. Gospodarze zatrudniali również kilkunastu Ukraińców, a odlewnia wykorzystywała dwudziestu jeńców sowieckich, osłabionych głodowym wyżywieniem i szczególnie okrutnym traktowaniem.
Już w 1941 roku wykonano kilka pierwszych „wyroków”, wieszając polskich robotników na drzewach koło huty. Opodal sąsiedniej Nowej Kuźni zbiegłego Polaka dopadnięto w okolicznym lesie i tam zamordowano. Jedna z polskich dziewcząt popełniła samobójstwo - rzekomo po nieszczęśliwym romansie z Francuzem, zakończonym jakoby ciążą. Pochowano ją przy cmentarnym murze na miejscowej nekropolii.
Stanisław Olejniczak przeżył wojnę i zamieszkał w Bolesławcu. Minęło jednak wiele lat, nim zdecydował się odwiedzić miejsce smutnej młodości…
Niewiele starszego od niego Józefa Angielskiego na roboty przymusowe skierowano do Kraśnika Dolnego w roku 1942. „Łaskawie” pozwolono mu zatrzymać organki, rzadko jednak mógł na nich grywać. W roku 1944 z grupą innych robotników trafił na lotnisko Pątnówek. Tam od rana do wieczora drążyli transzeje i budowali umocnienia wokół hitlerowskiego aerodromu. Pewnego dnia wśród doglądających prac żołnierzy pojawił się niemiecki spadochroniarz. Mówił z wyraźnym wschodnim akcentem. Kiedy opuszczał lotnisko, chciał oddać Józefowi swoje kartki żywnościowe. Polak bał się jednak, że przy próbie jakiegoś zakupu oskarżą go o ich kradzież. Odmówił więc przyjęcia podarunku.
Potem pracował na torowisku w Legnicy. Stąd wielokrotnie zabierano go jeszcze do Pątnówka i Miłkowic. Pan Józef twierdził, iż do Legnicy Rosjanie wkroczyli ósmego lutego 1945 roku. Jego zmuszono do wcześniejszego opuszczenia miasta z uciekinierami niemieckimi. Zatrzymany przez żołnierzy sowieckich wrócił do Legnicy. Według słów Józefa Angielskiego prowadzono tam „sortowanie ludzi”. Po tym „zabiegu” z sześcioma innymi osobami, idąc pieszo przez Chojnów, dotarł do Gromadki. W niej przebywał przez cały marzec 1945 roku. Później mieszkał w Bolesławcu. Tu znalazł jakiś aparat, zdjęcia powstawały na arkusikach, wyciętych z klisz rentgenowskich. Zajmując się amatorską fotografią po latach odzyskał spokój.
Podobnych ludzkich przejść wojna nie oszczędziła setkom tysięcy naszych Rodaków. Stanisław i Józef przeżyli, ale wielu innym nie było to dane…