Już przed wiekami w odległych zakątkach kniei stały otoczone zwartą puszczą samotne gajówki, po których pozostały w większości zarośnięte pokrzywami i wszędobylskimi samosiejkami ruiny.
Lokatorzy tych śródleśnych zabudowań wiedli niegdyś spokojny, ale pracowity żywot z dala od natrętnego zgiełku ludzkich skupisk. Poza pracą w lesie uprawiali niewielkie, przydomowe poletka, uzyskane po wycięciu drzew i wykarczowaniu pni.
W czasach militarnych zawieruch ludzi zawodowo związanych z leśnictwem także powoływano do wojska, po czym trafiali oni na bitewne pola. Tak działo się oczywiście również w okresie pierwszej wojny światowej. Ta straszliwa hekatomba pochłonęła niewyobrażalną liczbę człowieczych istnień, wyrywając z szeregów żywych zarówno żołnierzy zwalczających się stron, jak i osoby cywilne - kobiety, starców i dzieci…
W podbolesławieckim lesie, rosnącym przy wybiegającej z miasta ulicy Jeleniogórskiej, postawiono niegdyś kamienny monument, poświęcony miejscowym leśnikom, poległym w latach 1914 – 1918. Stał on dość długo po drugiej wojnie światowej, po czym ktoś – być może naiwnie licząc na znalezienie jakichś skarbów pod owym głazem – wykopał spory dół u jego podnóża. Solidna, opatrzona inskrypcją bryła osunęła się do jamy.
W ostatnich dniach grupa harcerskich instruktorów z bolesławieckiego Hufca ZHP im. Szarych Szeregów, członków Kręgu „Szwadron”, zajmującego się między innymi odszukiwaniem i przywracaniem należnego wyglądu historycznym obiektom na terenie powiatu, po uzyskaniu zgody władz Nadleśnictwa Państwowego Bolesławiec postanowiła ów głaz postawić na dawnym miejscu.
Nie można było jednak do niego dojechać ciężkim sprzętem, harcerze zresztą i tak zamierzali wszystkiego dokonać siłą mięśni, używając łopat i ręcznie poruszanych urządzeń. A przewrócony monolit, spoczywający w sporym zagłębieniu, ważył grubo ponad tonę. Prace trwały niemal tydzień …
Samo obkopanie kamienia kosztowało wiele godzin mozolnej harówki – należało bowiem zachować jak najdalej posunięte środki bezpieczeństwa. Wszak potencjalne osunięcie się głazu na pracujących przy nim harcerskich instruktorów stanowiło dla nich wielkie zagrożenie.
Trzeba podkreślić, iż w „cywilu” cała instruktorska ekipa, podnosząca monument, złożona była głównie z wojskowych i jednego policjanta. Grupą kierował harcmistrz Krzysztof Chrościak, jej członków stanowili podharcmistrz Radosław Zamorski, podharcmistrz Mateusz Frydrych, podharcmistrz Robert Sapeta, ponadto prowadzone prace dzielnie wspomagali podharcmistrz Krzysztof Rajczakowski i przewodnik Krzysztof Boryczewski tudzież przewodnik Jakub Gryń.
W trakcie realizacji całego przedsięwzięcia część jego uczestników mieszkała stale w ustawionym w pobliżu namiocie, wyposażonym w maleńki piecyk - tak zwaną „kozę”. Ów listopadowy biwak w otoczeniu natury stanowił jeden z bardzo wielu podobnych, organizowanych także w przeszłości, jesiennych oraz zimowych instruktorskich pobytów pod płótnem.
Co do przewróconego pomnika – to traktowany on był od dawna przez harcerskich instruktorów i całą brać harcerską, urządzającą w jego sąsiedztwie liczne terenowe zbiórki, jako relikt historii ziemi bolesławieckiej. Jego podniesienie nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek formą upamiętniania, czy honorowania niemieckiego militaryzmu, który dwukrotnie sprowadził na świat przerażające ludzkie tragedie, falę zniszczeń i nie znanego dotychczas w dziejach ludobójstwa.
Nie wiemy, jakimi ludźmi byli leśnicy, których nazwiska wyryto na pomniku. Z pewnością mieli swoje rodziny, przyjaciół i znajomych, którzy postawili im w lesie ten monument. Dzisiaj można już odczytać umieszczoną na nim inskrypcję.
Przy okazji prac, prowadzonych w związku z podnoszeniem głazu, instruktorzy wywieźli także sporo samochodowych opon, które jakiś zmotoryzowany barbarzyńca wyrzucił w lesie, czyniąc z malowniczej kotlinki dzikie wysypisko.
Trudno znaleźć w bogatym polskim nazewnictwie odpowiednie określenie dla indywiduów, chyba tylko wyglądem przypominających ludzi, a w istocie bezmózgich, haniebnie prymitywnych istot, które zamiast odstawić zużyte ogumienie do punktów, bez opłat przyjmujących podobne odpady cywilizacyjne, zaśmiecają nimi najpiękniejsze często zakątki naszych lasów.
Być może niektórzy z nich wkrótce potem zaczynają jałowe ględzenie, ochoczo piętnując brud na ulicach i upadek cywilizacji. Ech, szkoda słów…